Młyn fragment 4

***

            Sabat zaczął się około północy. Nie było żadnych latających mioteł. Część uczestników przybyła na nogach, część przeszła przez dziwne bramy, podobne do portalów z gier hack’n’slash. Część była w kapturach, część nie ukrywała swojej twarzy. Były tu młode osoby jak Krzysztof, a także sędziwe wiekiem.

Otoczyli go kręgiem i się zaczęło. Każdy używał swojego talentu inaczej, lecz każdy talent był skierowany w jego stronę. Zaczęły wyrastać małe drzewka, pięły się stalagmity, pojawił się ognisty krąg i do niego podobne kręgi wody. Powietrze zgęstniało, a z ziemi wyrastały miecze z metalów odebranych pierwiastkom z głębi. Nagle usłyszał pisk, który wdarł się do jego uszu niczym nieproszony gość. Zasłonił uszy, ale dźwięk go ciągle wypełniał. W końcu popis ustał, a ochrzczony magią wstał z klęczek.

– Zebraliśmy się tu, żeby poznać pewne indywiduum. – zaczął Rybak. – Mimo tego, że znajduje się wśród nas i powitaliśmy go jak swojego, człowiek ten nie przeszedł przez Bramę. – Zaczął się szum, Rybak jednak kontynuował dalej. – Chłopak ten używa mocy, lecz gdy to zrobi, zaczyna tracić fizyczne ciało.

– Daj mi go zbadać Janie. – Odezwała się starucha. – Obiecuję, że nie pożałujecie, kiedy z nim skończę.

– Obawiam się, że jego talent mógłby ci zaszkodzić – Wieszczko. – warknął Rybak. – Wieszczka histerycznie się zaśmiała i zamilkła. Trochę głupia to była reakcja, bo inni zaczęli szeptać ze sobą i uśmiechać się wskazując oczami na Wieszczkę.

– Co więc w takim razie planujesz z nimi zrobić Janie? – spytał się jeden z magów.

– Odesłać go. – Zaczęły się kolejne szmery. – Cisza! – krzyknął Rybak. – Odesłać go, ale z intencją.

– Masz na myśli wysłać go jako kuriera? – odezwał się mężczyzna w czerwonym płaszczu z kapturem, który ozdobiony był czerwonymi płomieniami. – Nikt do tej pory nie wrócił z tamtej strony.

– On w swoim śnie przeszedł przez Bramę,  z powrotem do świata ludzi XX wieku.

– Skoro tak. To z jaką intencją? – spytał mężczyzna w kapturze.

– Z intencją, by inicjacje odbywały się w dziupli.

– Bezpośrednio w dziupli? – spytało nagle kilka głosów. Po czym jeden z nich, uznawany za starszego zboru, spytał się czy to jest bezpieczne.

– Nie wiadomo. Nikt do tej pory nie wrócił, lecz jeśli on nie zaryzykuje, zniknie.

– W porządku – kontynuował starszy. – Skoro jedno już ustaliliśmy, pozostaje kwestia: czy zaufać jemu i czy to nie będzie miało krytycznych skutków dla naszej społeczności. Pomyśl, Brama wejścia tam gdzie Brama wyjścia, w dziupli. No, ale to tylko moje zdanie. Głosujemy. – zdawało się jakby jego zdanie było ważniejsze niż poszczególne głosy. Część była za tym by wysłać nowicjusza z intencją. Część, żeby wchłonąć jego moc, chociaż nie znali jej. A inni, żeby po prostu go zabić. Głosowanie wyglądało bardziej na targ przekupniów, niż na jako taką demokrację. Możliwe, że przebywając na tym świecie, zapomina się jak jest w XX wieku i przejmuje cechy tego społeczeństwa sprzed 500 lat. W końcu zaczęło dochodzić do rękoczynów, jeżeli tak można nazwać pojedynki na moc. Nikt nie ucierpiał, jednak wszyscy byli zmęczeni po tych pokazach.

Wygrała opcja, by go jednak wysłać, po czym zaczęły się hulanki i swawole. Ci, którzy byli przed chwilą wrogami, teraz na wrogów nie wyglądali. Uformowało się kilka par, które poszły w krzaki. Lało się wino, stwarzane przez jednego z czarowników, a przy śmiechu pijanych uczestników sabatu słychać było pojękiwanie kochanków. Krzysztof stał jak urzeczony, aż porwała go ze sobą jakaś młoda dziewczyna.

Cofnij

Ten wpis został opublikowany w kategorii Proza i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *