Znikający punkt część 5

***

Mimo dotychczasowych sukcesów Sulea zaczął miewać czarne myśli. Przestał go nachodzić głos Łady i nikt mu już nie mówił, żeby brał zlecenia. Zamknął się w domu i myślał. Wraz z myślami o swojej zmarłej dziewczynie, przyszły myśli samobójcze. Coś go ciągle namawiało, szeptało do jego ucha:

„Zabij się, zabij się, zabij, nic już nie zdziałasz, twa kochana Weronika umarła, zabij się, zabij, powita cię z szerokimi ramionami, zabij się, zabij…” – i tak bez końca.

Detektyw zasłonił żaluzje i siedział tak po ciemku, nie wiedząc, czy jest noc, czy dzień. Nie spał w ogóle.

Minął tak dzień, noc, tydzień. W sumie i tak długo wytrzymywał z tymi myślami.

Gdy był Łada, ich nie było. Gdy zniknął, nasiliły się. Powróciły. Z otchłani zapomnienia.

Takie myśli miał po śmierci Weroniki, ale wtedy pojawił mu się we śnie Michael i zbawił go od nich.

Teraz tylko wystarczyło przedawkować dawne leki. „Przedawkować, zasnąć na wieki, umrzeć”. – Głos zmienił tekst, jakim częstował Suleę. W końcu detektyw się poddał mu i zażył śmiertelną dawkę, popijając ją alkoholem.

***

Sulea leżał nagi na ziemi. Nie bardzo wiedział co się z nim stało i jak się tu znalazł. Za nim i przed nim ciągnęła się kilometrami droga przez las. Wstał, otrząsnął się z piachu i zaczął iść. Złowrogie drzewa śpiewały pieśń.

Nasz pan i stwórca Nija, Legba, Susanoo

Nosi Boga śmierci i Zaświatów miano.

Przyjdź do niego owco mała,

Daj się wchłonąć do jego ciała.

Jak cię wchłonie nie pożałujesz,

Swoją śmierć podwójnie pocałujesz.

Oj dana, dana, oj dana, dana…

Pieśń była jakby hipnotyczna. Sulea zatracił się w niej.

„Detektywie!, detektywie!”. – Ktoś zaczął go wołać. Prawie nie pamiętał tego głosu, ale otrząsnął się z transu.

– Suleo, tutaj mam ograniczoną moc – mówił Michael do jego głowy. – Lecz dam ci cząstkę siebie, byś nie zasypiał w transie i szedł do celu. To ważne…

Samobójca otrząsnął się i zaczął iść dalej.

Z daleka zobaczył płomień. W płomieniu stała Ema. Nie krzyczała, choć widać było, że cierpiała nieliche katusze. Podszedł do czerwonego ognia i dotknął Emy. Nie wiedział, czemu to robi, po prostu tak miało być. Ema rozsypała się na popiół, a jego oparzył ogień. Ogień, który nie gasł.

Cofnij

Ten wpis został opublikowany w kategorii Proza i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *