Rozdział 2 Wskrzeszenie

ROZDZIAŁ 2 Wskrzeszenie

Naamah

 

Światła w komnatach powoli gasły. Był to wyczerpujący dzień dla Naamah – drugiej dowódczyni klanu zaraz po Xan. „To jest niemożliwe, ale prawdziwe. Dużo zmartwień oznacza więcej siły, jakiej należy przeznaczyć na obowiązki, więc nie mogę się tym załamać.”

Rozwinęła szybko swoje czarno-czerowne skrzydła i wyleciał przez okno swojej komnaty, zostawiając za sobą zasypiających klanowiczów. Nic im się nie stanie. Xan wszystkiego dopilnuje. Ona nigdy nie zasypia.

Leciała wysoko. Tuż pod chmurami. Była niewidoczna, a przy okazji doskonale widziała okolicę. Wszystko zasypiało. Jacyś wędrowcy znosili jeszcze drewno, aby w nocy ognisko im nie zgasło. Ptaki ucichły. Las wydawał się taki spokojny. A jednak prawie czuć było, że dzieje się coś złego.

Obniżyła lot, pozwalając dojrzeć się wilkowi na wzgórzu. Na szczęście nikt więcej jej nie widział. Chmury zasłoniły księżyc. Leciała dalej. Czuła zimny powiew wiatru. Nagle poczuła dziwny zapach. Zapach gnijących ciał, płaczu i bólu. Wydało jej się to podejrzane.
Z lekkim niesmakiem skierowała się w stronę, z której dochodził ten zapach. Po dłuższej chwili znalazła się nad starym cmentarzem. Gdyby nie jej wampirzy wzrok, nie dostrzegłaby prawie przeźroczystej postaci.

„Duch” pomyślała.

Naamah wylądowała pionowo, bez szelestu, tuż przy tylnej bramie. Intuicja podpowiadała jej, by stamtąd uciekała, jednak ciekawość była silniejsza. Schowała skrzydła i na wszelki wypadek wyciągnęła miecz. To była dobra decyzja, albowiem sekundę potem skoczył na nią żywy trup. Szybkim ruchem odcięła mu głowę, a po chwili wbiła ostrze pomiędzy jego żebra, aby dostać się do serca i je zmiażdżyć.

Zaczerpnęła powietrza.

„Skąd do jasnej cholery zombie tutaj? Przecież nigdy ich nie było. No cóż. Muszę sprawdzić, dlaczego tutaj się znalazły” pomyślała.

Wytarła szybko miecz i dotknęła zardzewiałej kłódki od bramy. Rozleciała się jej w ręce. Popchnęła lekko bramę. Ze skrzypieniem otworzyła się. Na szczęście nikt nie usłyszał.
Zrobiła dwa kroki i rozejrzała się. Było to stare cmentarzysko zmarłych już członków klanu. Kasrel, Mirriel, Adrael. Dużo imion kojarzyła. Większość została tu przeniesiona z naszego starego cmentarza. Z świata, który uległ samozagładzie. Udało się choć tyle ocalić. Jako, że tutaj już nie mogli ich wskrzesić, zostali pochowani z honorami. Gdyby mieli te kilka dni więcej. Gdy tak Naamah myślała, nie usłyszała kroków.

Przed nią stało trzech zombich. Wyrwała się z transu i zanim ją zaatakowali, rzuciła w nich kulą ognia. Ich ciała szybko się spaliły.

Ruszyła powoli ku centrum cmentarza. Gdy podeszła bliżej zaczęła czuć opór.

„Bariera magiczna. Wiedziałam. Ktoś musi wskrzeszać byłych członków Mrocznych Kruków! Tylko. Jak to możliwe? Nikt nie ma takiej mocy. Chyba że. O nie! To taki miał plan Baal Hanan? Wskrzesić poległych towarzyszy? Tak długo czekał, to pewnie nie wszystko. Ale czy to na pewno on? Muszę się upewnić.”

Mimo trudności zbliżyła się bardziej, wokół pełno było zombich, ale na szczęście udało jej się stać niewidzialną. Jak się okazało na krótko.

Szła, aż znalazła się tuż przy brzegu pentagramu.

„Dalej iść nie mogę. No cóż. Dobrze, że mam pewien dar.”

Skupiła się. Myślami zbliżała się do środka pentagramu. Ujrzała ducha. Bardzo znajomego ducha. Twarzy jeszcze nie widziała. Przesunęła się bliżej. A wtedy iluzja zniknęła.

„O nie! Wyczuł mnie!”

Rozwinęła prędko skrzydła. Ten ktoś zbliżał się, a wraz z nim chłód. Podniosła miecz. Co prawda i tak by nie pomógł, ale duch mógł wezwać te potwory, które tworzył.
Usłyszała głos. Nie dobiegał on z centrum, tylko w środku jej głowy.
– Naaaaamaaah. Naaaaamaaah. Nie poznajesz mnie? To ja. Baal. Czemu zabijasz moje twory?
– Że co? Przecież wiesz, że to złe! Oni powinni spoczywać w pokoju. To, to… obrzydliwe!
– Oj moja kochana, mała Naami. Mimo, iż urosłaś i nabrałaś wystarczającej pewności siebie, aby dowodzić Kruczkami, nadal jesteś tą samą, małą dziewczynką. Muszę się zemścić. Ty tego nie czujesz?
– Nie – odpowiedziała zdecydowanie.
– A więc zginiesz. Nie dzisiaj, nie jutro, ale już niedługo. Zginiesz w walce. Do zobaczenia.

Baal rozpłynął się w powietrzu. Po ciałach trzech zombii, którzy ją zaatakowali też nie zostało żadnego śladu. Były to ciała Kasrela, Mirriela i Adraela.

„Na szczęście nie stworzył więcej zombii. Coś kombinuje z tymi ciałami. Zawiadomię resztę.”

Szybko wzbiła się w powietrze i poleciała ku twierdzy klanowej. Na horyzoncie widać było już pierwsze promienie słońca.

„Długo mi to zajęło.”

Zamiast wlecieć, jak to miała w zwyczaju, przez własne okno, skierowała się ku komnacie Xan. Gdy ją obudziła, stwierdziła:
– Xan. Jest źle.

Cofnij

Ten wpis został opublikowany w kategorii Proza i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *